czasem odpływamy na swoją własną wyspę ponad to wszystko co trzyma grawitacja łamiemy krwistym szkarłatem paso double drewno samo w sobie ciepłe w dotyku przechodzenia zawsze niby przypadkiem po tej samej trajektorii lotu komety przypomnieniem zapachów lipca i chleba trzymaj mnie ciągle w swoim pobliżu na granicy dźwięku i nabrzmiałej ciszy gdy zatrzymuje się serce na tę jedyną chwilę w bezkresie czasu daj mi zdolność do nabrania pewności że zapamiętam wszystkie przypływy w tym ostatnim odpływie
w kobaltach nocy
