
Radosna malarka Burzową pogodę zostawiam przedsionkom, uśmiechem przekraczam kolejne przeszkody, odświeżam powietrze stęchlizną cuchnące, morowe napięcia pragnąca uzdrowić. Stanowczo odmawiam ponurym nastrojom, rozjaśniam radośnie wieczorne półmroki, próbując uparcie gorącym spokojem przepysznej herbaty smuteczki zatopić. Maluję fantazją cudowne pejzaże, przestrzenie obrazu wypełniam marzeniem, odcienie przeróżnych kolorów kojarząc, magiczną pastelą pomroczność odmienię. Matko moja Emisja gazów i kwaśne deszcze, sponiewierana w plastiku toniesz, jak długo cierpieć zamierzasz jeszcze, przecież już słychać ostatni dzwonek. W całym wszechświecie jesteś jedyna, piękna, przyjazna i życiodajna, zapędy dziatwy musisz powstrzymać zanim cię zniszczy krwiożercza armia. Wymuś szacunek i dyscyplinę, musi być jakaś granica szaleństw, inaczej twoja energia zginie, a bez niej życia nie będzie wcale. Artystka W porannym słońcu srebrzy się rosa, kolie diamentów na pajęczynach, aromatyczny fiolet na wrzosach, swój barwny taniec jesień zaczyna. Pragnie się dzielić płodami ziemi, niedościgniona w różnorodności i owocami spiżarnie ścieli, żeby nikt zimą nie musiał pościć. Jest nadzwyczajnie zdolną artystką, zmienia widoki w cudne obrazy, bo przemaluje dosłownie wszystko, a złotym blaskiem duszę obdarzy. Z wiatrem we włosach liście rozgania, gdy ma zły humor wysmaga deszczem. Kiedy wypełni wszystkie zadania z zimą zatańczyć potrafi jeszcze. Od tańca do różańca Minione lato żegnam z tęsknotą, z mgły się wyłania jesień deszczowa, gdy przyodzieje się w szatę złotą, wspomnienie lata w sercu zachowam. Już odleciały kluczem żurawie, a wiatr do tańca liście zaprasza, na dożynkowej zroszonej trawie, skocznie szeleszczą w rytmie czardasza. Gdy kolorowe splotą warkocze, znużone skończą szalone harce, dary natury rudawo-złote poczują słodycz w szklaneczce z grzańcem. Oczarowane księżyca blaskiem odejdą razem z jesiennym cieniem, wraz z zimą cała przyroda zaśnie, srebrzystym płaszczem otuli ziemię. Zapasy lata Nie chcę się witać jeszcze z jesienią i dławiąc w sobie krzyk butnej duszy, czuję ogromną wewnętrzną niemoc, wiatr szumem liści chce go zagłuszyć. Zimnym podmuchem drzewa wygina, spowolnił w drodze strudzone ciało, na ławce w parku chwilę zatrzymał, bo się z nim szarpać, siły nie miało. Słońce wyjrzało zza ciemnej chmury, dobrą energię wnet odzyskałam, gdy się rozjaśnił świat szaro-bury, stanąć na nogi ponownie chciałam. Chociaż upływu czasu nie zmienię, a droga jeszcze przede mną długa, zatrzymam w sercu słońca promienie, kiedy jesienna przyjdzie szaruga. Powoli ogień życia dogasa i coraz trudniej jest go podtrzymać, kiedyś się skończą zapasy lata, białym całunem przykryje zima.
Wspaniała poezja. Każdy wiersz to perełka 🙂
Szukałam Twoich obrazów, znalazłam tylko ten z Jezusem. Dobry, ale mam niedosyt. 🙂
Po lewej stronie jest „Obrazy” – tam trzeba wejść ni i dalej już są Cykle 🙂