jeszcze nikt tak nie wszedł mi
pod skórę jak ty
z przepastnymi szafami szufladami bez dna
tam gubią się białe kule i wiersze
nawijam na palce opowieści
o czerwonych sznurowanych bucikach
i sekretnych miejscach nad rzeką
gdzie szepty umykały w sitowie
czasem powracają echem
wpisuje się w co drugi wers
pomiędzy deszczowy poranek a słońce
które ogrzewa na chwilę kości
i czarne myśli na temat wojny śmierci
bezpłodne dyskusje podobne
nakrapianym jajom bez piskląt
w pamięci nadzieja na początku głębią
tam szukamy jeszcze nieodkrytych gatunków
latających ryb polujących na żółwie
rzucamy słowami na wiatr rozwieje
na cztery strony niedostępne
niewidoczne nawet z pionowej pozycji
chowają się w ciszy w prawdziwej ciszy
w której zdajemy sobie sprawę
jacy to jesteśmy przemijalni
motyle darowanego nam zbyt krótkiego dnia